Prequel to maszyna do podróży w czasie. W pierwszym odcinku szóstego sezonu "
Zadzwoń do Saula" policja rekwiruje z willi
Saula Goodmana egzemplarz "Wehikułu czasu"
H.G. Wellsa. W finałowym odcinku okazuje się, że tę samą książkę czytał kilka lat wcześniej jego brat, Chuck. Sam tytułowy bohater w serii retrospekcji pyta zaś kolejnych ekranowych towarzyszy: "co byś zrobił, gdybyś miał możliwość podróżowania w czasie"? To oczywiście pytanie, którym twórcy puszczają do nas oko.
Serial "
Zadzwoń do Saula" - tyleż prequel, co sequel i inbetweenquel "
Breaking Bad" - zabrał nas bowiem w taką właśnie podróż: pokazał przeszłość, teraźniejszość i przyszłość człowieka znanego raz jako Jimmy McGill, raz jako
Saul Goodman, a raz jako Gene Takovic. Ostatni sezon dobiegł jednak końca, pętla czasu się domknęła, a formuła prequela przypieczętowała swój domyślny fatalizm: przeszłości nie da się zmienić, można ją co najwyżej powtórzyć. Czy powrót "dramatycznego" "
Breaking Bad" pod płaszczykiem "komediowego" "
Zadzwoń do Saula" to kolejny dowód na to, że tragedia zawsze powraca jako farsa? Czy są wyjątki od prawa tak zwanych "coraz mniejszych powrotów"? Czy możliwe, że powstał serial - co najmniej - równie dobry?
Bob Odenkirk - Sony Pictures Television
- AMC Film Holdings, LLC.
- Greg Lewis
1. Zadzwoń po prequel
Różnica między emploi głównych bohaterów mogłaby sugerować, że nie da się odwołać od wyroku prequelozy. Saul Goodman (
Bob Odenkirk), w kolorowym garniturze, z żenującą zaczeską i obleśnym żartem na podorędziu, wydaje się postacią skazaną na pozostanie w cieniu dużo groźniejszego
Waltera White’a (
Bryan Cranston), "pana Chipsa przepoczwarzonego w Scarface’a". Pod koniec szóstego sezonu "
Zadzwoń do Saula" zgorzkniały Gene Takovic wraca co prawda na ścieżkę przestępczości i zaczyna przypominać Heisenberga do tego stopnia, że znajduje sobie swojego własnego
Jesse’ego Pinkmana w osobie fajtłapowatego taksówkarza Jeffa (
Pat Healy). Ale Gene to żaden Scarface, a jego desperacka ucieczka przed policyjną obławą to istna farsa, na dodatek zwieńczona nakryciem na śmietniku. Daleko stąd do tragedii innego lokalnego gangstera, Nacho Vargi (
Michael Mando), który w otwierających szósty sezon odcinkach grał rolę ściganego szlachetnie i z patosem, do tego skuteczniej improwizował sobie miejsce kryjówki. Ale jeśli czegoś nauczyło nas "
Zadzwoń do Saula", to tego, że nie ma takiej postaci drugoplanowej, na którą nie da się spojrzeć pod nowym kątem.
Słynne "Saulowe" ujęcia z nietypowych punktów widzenia to przecież element szerszej strategii, zabawy z widzem w kotka i myszkę. Tak, showrunnerzy
Peter Gould i
Vince Gilligan chętnie grali z fanami w standardowo prequelowe "wyłap wszystkie nawiązania". Ale zarazem wymknęli się z pułapki prequela, w którym wszystko-jest-z-góry-oczywiste. Przekuli bowiem naszą wiedzę o losach Goodmana w motor suspensu. Oglądając "
Zadzwoń do Saula" wiedzieliśmy, dokąd zmierza historia, i właśnie DLATEGO siedzieliśmy jak na szpilkach. Przez sześć sezonów zdążyliśmy polubić Jimmy’ego i z obawą czekaliśmy, kiedy wreszcie zmieni się w Saula, chociaż - o ironio - to dla Saula zaczęliśmy w ogóle śledzić ten serial. Maska błazna z "
Breaking Bad" stała się ponurą przepowiednią: bohater komiczny okazał się bohaterem tragicznym.
W szóstym sezonie
Gould i
Gilligan wycisnęli z formuły prequela jeszcze więcej, rzucając całkiem nowe światło na "
Breaking Bad". Kiedy Walter White wreszcie pojawił się w "
Zadzwoń do Saula", to jemu przyszło grać rolę błazna w cudzej tragedii. Ten nowy punkt widzenia zmienił wszystko, choć Walt pozostał sobą: nagle dotarło do nas, że zrzędliwy furiat White zbudował swoje gangsterskie imperium na prawniczo-bajeranckim know-how Goodmana. I kto wie: może bez Saula nie byłoby Heisenberga. Jednym gestem
Gould i
Gilligan zarazem podbudowali i upokorzyli swojego bohatera. Jimmy objawił się nam bowiem jako niezwykle kompetentny - tyle że w wywieraniu złego wpływu.
2. Wyspa Gilligana
Pozycja "
Zadzwoń do Saula" w ogóle urosła z czasem, do tego stopnia, że w szóstym sezonie spin-off wchłonął "
Breaking Bad" i spiął go klamrą. Historia Jimmy’ego McGilla okazała się alfą i omegą osadzonego w Albuquerque mini-uniwersum
Vince’a Gilligana. Wystartowała przecież jeszcze "przed" Walterem White’em i skończyła się już "po" Walterze White’cie. W finałowych odcinkach
Gilligan i spółka robią więc wielkie porządki, domykając ostatnie wątki oraz niedopowiedzenia z "
Breaking Bad" czy "
El Camino". I robią to w wielkim stylu.
Szósty sezon przynosi bowiem mistrzostwo serialowej formy: "
Zadzwoń do Saula" płynie w swoim zwyczajowym niespiesznym rytmie, ale to precyzyjna narracyjna machina, w której każda śrubka jest na swoim miejscu, a każda ekranowa sekunda, każdy detal i każdy rekwizyt napakowane są po brzegi funkcją i znaczeniem. Na dodatek wciąż jest tu miejsce na oddech, na przestrzeń do interpretacji czy - mimo wysokiej stawki i pożegnalnego tonu - na zabawę. W tym zabawę gatunkami i tonacjami: choćby moment najklasyczniejszego slapsticku (poślizg i upadek Jeffa) czy sekwencję
heistu zbudowaną wokół aktu… jedzenia cynamonki.
W jednym momencie oglądamy subtelny dramat obyczajowy, w którym kamera-mikroskop rejestruje każdą zagraną przez aktorów zmarszczkę. Chwilę potem pocimy się razem z walczącym o życie bohaterem, wessani przez odczuwalny fizycznie spektakl bezlitosnego surwiwalu. Już od pierwszego sezonu mówiło się o dwóch twarzach serialu: prawniczej i gangsterskiej. Teraz ściana między nimi ostatecznie upadła - i nie obyło się bez ofiar. Prawnik Howard Hamlin (
Patrick Fabian) i gangster Lalo Salamanca (
Tony Dalton), dwie najbardziej oddalone od siebie postacie z "
Saula", spotkały się twarzą w twarz. Na krótko, ale z jakim skutkiem.
3. Końce historii
Szósty sezon został podzielony i dramatyczne spotkanie Salamanki z Hamlinem posłużyło za idealny cliffhanger: klasyczny "punkt-bez-powrotu", tak silny, że dosłownie łamiący sezon na dwie połowy. Ale nawet bez dwumiesięcznej przerwy w emisji, sezon sam podzielił się na dwie opowieści: jedną o końcu Jimmy’ego McGilla i drugą o końcu Gene’a Takovica.
Co jednak ciekawe, potencjalnych "końców" było w tym sezonie więcej.
Gilligan i
Gould mogliby spokojnie zatrzymać opowieść w co najmniej kilku innych miejscach. Chociażby w odcinku dziewiątym ("
Fun and Games"), gdy Kim odchodzi i nagłe cięcie montażowe od Jimmy’ego do Saula dosadnie przypieczętowuje moralny upadek bohatera. Albo w odcinku dziesiątym ("
Nippy"), w którym Gene, przeprowadziwszy "ostatni" skuteczny przekręt w karierze, z tęsknotą kontempluje wiszący na sklepowym wieszaku ekstrawagancki garnitur, symbol tego, co stracił i z czym się "pożegnał". Twórcy wybrali jednak inną drogę.
Zatrzymanie historii na Saulu nie spełniłoby obietnicy zawartej w powracających co sezon czarno-białych futurospekcjach z "cynamonkowym" Gene’em. Gene’em, który, jak się okazało, nie poprzestał z kolei na "ostatnim" przekręcie i z niczym się nie "pożegnał". Ostatnia prosta serialu dowiodła, że człowiek, który upadł, zawsze może upaść niżej. Niepozorny Takovic okazał się bowiem najmroczniejszym z wcieleń Jimmy’ego McGilla. Takim, który przez ułamek sekundy jest bliski zaduszenia bezbronnej staruszki, choć - o ironio - porozumienie z emerytami zawsze było jedną z jego supermocy. Przez sześć sezonów
Gilligan i
Gould po mistrzowsku wmanewrowywali nas w kibicowanie swojemu bohaterowi, a potem brutalnie wyciągali nam dywan spod stóp, wytykając: patrzcie, komu kibicujecie. Tym razem bańka iluzji pękła definitywnie.
Każdy upadek jest jednak szansą na to, by się podnieść. Przebiwszy dno, bohater odnalazł wreszcie drogę do porzucenia toksycznych masek Gene’a i Saula. Finał "
Zadzwoń do Saula" jest przecież opowieścią o pogodzeniu z konsekwencjami swoich czynów, o wzięciu odpowiedzialności za siebie. Powrót bohatera do oryginalnego imienia nie mógłby być bardziej znaczący: oto Saul Goodman postanowił powiedzieć prawdę. Czyżby po 63 odcinkach kłamania, oszukiwania, krętaczenia i wypierania, Jimmy McGill wreszcie… dojrzał? Nie byłoby to możliwe bez Kim Wexler.
4. Kim jest Kim?
Los Kim (
Rhea Seehorn) od zawsze stanowił największą zagadkę serialu, bo przyszłość niemal wszystkich pozostałych ważnych graczy (Mike’a, Gusa, do pewnego stopnia Saula czy nawet Lalo) była przypieczętowany przez wydarzenia z "
Breaking Bad". Zagadka Kim nurtowała tym bardziej, że całkiem niespodziewanie wyrosła ona na jedną z najbardziej złożonych postaci - nie tylko uniwersum
Gilligana, ale i całej współczesnej telewizji. A początkowo wydawało się, że będzie po prostu szlachetną niewiastą, jaką nieuchronnie musi skorumpować szemrany typek Jimmy.
Niespodziewany "papierosowy duet" z
Jesse’em Pinkmanem (
Aaron Paul), jaki przyszło jej odegrać w tym sezonie, sugerował zresztą, że Kim pełni w "
Saulu" podobną rolę, co Jesse w "
Breaking Bad". Że stanowi coś na kształt sumienia swojego mrocznego partnera: jest czystą duszyczką skuszoną na własne życzenie przez jakiegoś diabła, wcale-nie-White’a czy nie-bardzo-Good-mana. Dostaliśmy przecież nawet scenę-metaforę, w której bohaterka dosłownie zawraca samochodem z drogi ku Dobru, robiąc 180-stopniowy wiraż, by "przełamać się na Zło". Ale to nie takie proste.
Kim Wexler wymyka się bowiem stereotypom. Nie jest ani ofiarą Jimmy’ego, ani panną w opałach, którą Jimmy musi uratować. Chociaż daje mu impuls do finałowej przemiany, nie jest też anielicą, która zbawia mężczyznę-protagonistę swoim "kobiecym" miłosierdziem. Tuż przed porzuceniem Jimmy’ego mówi mu, że go kocha, ale zaraz dodaje, że miłość nie wystarczy, a oni są po prostu źli dla siebie nawzajem. I faktycznie: wraz z kolejnymi sezonami coraz jaśniejsze stawało się, że relacja Jimmy’ego i Kim przypomina współuzależnienie. Finał ich historii - zarazem otwarty, jak i zamykający pętlę, odsyłający do ich pierwszej wspólnej sceny - pokazał jednak, że zmiana jest możliwa.
5. Gotowa na zbliżenie
W pierwszym odcinku "
Breaking Bad" Walter White tłumaczył swoim uczniom: "chemia to nauka o materii, ale wolę o niej myśleć jako o badaniu zmian: wzrostu, rozkładu, transformacji". Przemiana White’a z "pana Chipsa" w "Scarface’a" była jednak nie tyle metamorfozą, co powolnym odsłanianiem ukrytej prawdy o bohaterze. White się nie zmieniał, tylko coraz bardziej stawał sobą. "
Zadzwoń do Saula" okazało się tymczasem prawdziwą opowieścią o przeobrażeniu: serialem prawniczym o "procesie". Kiedy po sześciu sezonach żonglerki tożsamościami Saul wrócił do oryginalnego nazwiska, był to już nowy, zmieniony Jimmy McGill: gotowy przyznać się do swoich win i słabości, gotowy postawić pierwszy krok na drodze do ich przepracowania.
Harold Bloom pisał, że wyróżnikiem największych Szekspirowskich bohaterów jest umiejętność "podsłuchiwania samego siebie", zdolność do autorefleksji, do zadumy nad własnym zachowaniem. W "
Zadzwoń do Saula" raz za razem udawało się sfilmować "z zewnątrz" rzecz zdawałoby się niepokazywalną w kinie czy telewizji: proces myślenia. Robiąc zbliżenie na twarz knującego coś Lalo Salamanki czy
Gusa Fringa (
Giancarlo Esposito)
Vince Gilligan i spółka uruchamiali coś na kształt rozbudowanego efektu Kuleszowa. Zamyślona twarz aktora umieszczona w precyzyjnym fabularnym kontekście dawała rezultat bliski telepatii:
Tony Dalton patrzył na karalucha, a my wiedzieliśmy, że Lalo myśli o swoim prawniku. W przypadku Kim twórcy poszli jeszcze dalej, bo pokazali nam postać w procesie aktywnego formowania siebie samej. Postać, która "się podsłuchiwała".
Perłą w koronie wątku Kim jest odcinek dwunasty, "
Waterworks". Przerażona swoim zepsuciem bohaterka stawia tu całe dotychczasowe życie na głowie. Porzuca prawo i na dalekiej Florydzie tworzy nową siebie, bez garsonki i blond power-kucyka. Napisany i wyreżyserowany przez
Gilligana epizod aż kipi od rymów z przeszłością, które pokazują, jak daleko od starego "ja" uciekła Kim. Po kolorowej ekstrawagancji Albuquerque sfilmowana w czerni i bieli Floryda przypomina Kansas z "
Czarnoksiężnika z Oz", smutny prawdziwy świat po naszej stronie lustra. Tytuł odsyła z kolei do nowego miejsca pracy bohaterki, firmy produkującej zraszacze ogrodowe. Ale to też zmyślna aluzja: tyleż do gangsterskiej "mokrej roboty", co odkręconego kurka ze łzami. Prawdziwie mokrą, brudną robotą - sugeruje
Gilligan - jest praca nad sobą, również praca pokuty.
Kulminacyjnym momentem odcinka jest przejmujące długie ujęcie, w którym bohaterka jedzie autobusem i wybucha nagle niekontrolowanym szlochem, a zza kadru wyłania się anonimowa ręka współpasażera, żeby ją uspokoić. To jednak bardzo niereprezentatywny dla aktorstwa
Rhei Seehorn moment, w którym daje nam ona emocje na tacy. Moment dużo bardziej charakterystyczny - i jeśli, go wyłapiemy, dużo bardziej wzruszający - znajdziemy w odcinku ostatnim, "
Saul Gone". Chodzi o niemal niedostrzegalny przełom na twarzy Kim, tuż po wyznaniu Jimmy’ego na sali sądowej. Spojrzenie pary bohaterów spotyka się wówczas na chwilę, a
Seehorn delikatnie, niemal niedostrzegalnie rozluźnia twarz. Bum, coś się zmieniło.
6. Goodbye, Goodman
Jeśli szukać największej różnicy między "
Zadzwoń do Saula", a "
Breaking Bad", znajdziemy ją właśnie tutaj. To różnica skali. Serial-matka był jednak przede wszystkim machiną atrakcji, obfitował w napady na pociągi, eksplozje i strzelaniny. "
Saul" tymczasem musiał udać się na dwumiesięczną przerwę w emisji po byle strzale z pistoletu. Za prawdziwe fajerwerki robiły tu raczej intymne momenty: choćby pożegnalna rozmowa Nacho Vargi z ojcem, w której wszystko co najważniejsze zostaje niewypowiedziane i wisi w powietrzu, gotowe do wyłapania przez czujnych widzów. Jasne, w szóstym sezonie nie zabrakło chwil prawdziwej widzowskiej gorączki. Majstersztykiem suspensu okazał się zwłaszcza odcinek "
Plan and Execution": seans popisowego budowania napięcia i mylenia tropów, prowadzący do fałszywego ukojenia tuż przed bezlitosnym ciosem między oczy. Ale nawet wówczas stawka miała przede wszystkim wymiar etyczny: denerwowaliśmy się tym bardziej, im bardziej bohaterowie kompromitowali się moralnie. I jasne, w "
Breaking Bad"
Gilligan również robił przewrotny użytek z mechanizmu projekcji-identyfikacji, zapędzając nas w kozi róg kibicowania komuś, komu nie wypada kibicować. Ale element czysto gatunkowej frajdy był tam dużo silniejszy.
Wystarczy porównać finałowe odcinki obu seriali. W epizodzie "
Felina" Walter White wziął na klatę swoje winy, po czym pojechał strzelać z karabinu maszynowego do nazistów. Wszystko ułożyło się tam tak gładko, że według jednej z fanowskich teorii zamarzający w zaśnieżonym samochodzie Walt po prostu przedśmiertnie wyhalucynował sobie idealny finał w postaci westernowej strzelaniny. Wieńczący "
Zadzwoń do Saula" odcinek "
Saul Gone" jedynie mami nas perspektywą podobnie "triumfalnego" rozwiązania. Tożsamość Saula Goodmana budzi się tu na swój ostatni popis, zamiast karabinu maszynowego uzbrojona w arsenał prawniczego
bullshitu. Saul, niczym baron Münchausen, wyciąga się z bagna za włosy, wyblefowując sobie (relatywny) happy end. I po raz kolejny w tym sezonie: serial mógłby skończyć się tutaj. Ale historia biegnie dalej.
Tonacja "
Zadzwoń do Saula" jest na tym etapie zbyt refleksyjna, zbyt introspekcyjna, by poprzestać na triumfalnej nucie. Formuła prequela nabiera bowiem ciężaru fatum: nad szeregiem pierwszo- i drugoplanowych postaci wisi wyrok, oddalony do realizacji w serialu, który wszyscy już kiedyś widzieliśmy. Kaźń Nacho Vargi ma przecież wymiar podwójnie żałobny, bo towarzyszy mu grupa jeszcze-żywych-ale-już-niedługo-trupów: każdy z "żałobników" umrze w "
Breaking Bad" mniej lub bardziej drastyczną śmiercią, zazwyczaj z ręki Waltera White’a. Dwaj najważniejsi z nich, Mike Ehrmantraut (
Jonathan Banks) i Gus Fring, dostają nawet pożegnalne sceny, które zostawiają ich w momencie gorzkiej zadumy nad tym, kim się stali i dokąd zmierzają.
Konfrontacja z własnym odbiciem to również sedno historii Jimmy’ego i Kim. Zwróćcie uwagę, jak często powracały w serialu sceny ich wspólnego mycia zębów, obowiązkowo przed lustrem. Przez długi czas para bohaterów - tyleż
lawyers, co
liars - nie chciała jednak dostrzec prawdy o sobie. Czy nie dlatego Lalo Salamanca tak dobrze sprawdził się jako ich przeciwnik? Choć był okrutny, zły i straszny, wiedział kim jest: w swojej niegodziwości pozostawał absolutnie szczery. Może i przegrał, ale przynajmniej odszedł jak żył: z uśmiechem na ustach.
Finałowy odcinek, "
Saul Gone", przypomina, że Jimmy z kolei od zawsze wypierał "swoją" prawdę. Scenarzysta
Peter Gould porównał ten epizod do "Opowieści wigilijnej" i faktycznie coś w tym jest. W trzech retrospekcjach, które mają rozruszać sumienie Jimmy’ego, bohater konfrontuje się z trzema duchami ze swojej przeszłości: Mike’iem, Waltem i Chuckiem (
Michael McKean). Za każdym razem robi jednak unik. Dopiero w ostatniej chwili, za przykładem Kim, decyduje się wyznać winy, a za konfesjonał służy mu mównica na sali sądowej - w końcu oglądamy serial prawniczy. I tak umiera postać Saula Goodmana, kartonowa figura z otwierającej sezon sceny, dryfująca w basenie niczym trup z "
Bulwaru Zachodzącego Słońca". Jimmy McGill może jednak żyć dalej, pogodzony ze sobą i gotowy na pokutę. Wychodzi na to, że stawka serialu była zapisana już w tytule, od samego początku. Chodziło o Saula, ale i o
soul. Duszę.