Wszystko było złe w tym filmie. Bruce Wszechmogący był komedią, a ten zamiast śmieszyć udaje film familijny, gdzie muzyka podkreśla wzniosłość scen tworzonej arki i jej użycia. A przecież pomysł był na komedię, bo sensu w filmie nie wiele (zaczynając od wymyślonej rzeźby terenu z tamą pod Waszyngtonem, tworzenia na siłę z Evena Noego z jego stylem ubioru i brodą - jakby to było do tego wszystkiego potrzebne, zwierzęta, które przybywają aż z Afryki aby przepłynąć się łódką ze dwa kilometry łącznie z ptakami, które nie wiem co tam robiły, sam Evan, który zostaje kongresmenem, a boi sie pokazać jego niezwykły dar przyciągania uwagi zwierząt dla swojej wiarygodności, żona mu nie wierzy, a wystarczy, jakby przy niej obciął sobie włosy, nie mówiąc już o budowaniu arki dla zwierząt dla lokalnego podtopienia w dolinie i całe mnóstwo innych pozbawionych sensu scen), a skoro sensu nie wiele to powinno być wszystko z wyraźnym przymrużeniem oka i do śmiechu, a tego tu nie ma.
Jeśli miała być komedia - nie było się z czego śmiać. Jeśli miało to być kino familijne, wyszło kino płytkie i chyba dla tej tylko 10-letniej części rodziny.
Przynajmniej efekty specjalne były na poziomie. Nie ratuje to jednak w mojej opinii stwierdzenia, że film był bardzo zły.