Pierwszą cześć ratował jeszcze Carrey. Drugiej - nie ratuje już nic. Humoru to tyle, co kot napłakał, efekty specjalne nie powalają mimo gigantycznego nakładu finansowego. Jedynie Bóg w wykonaniu Freemana trzyma poziom, choć wydaję mi się, że wstyd trochę, że tak klasowy aktor bierze czynny udział w tworzeniu takiej kupy.